Maszkary i tańce do upadłego, czyli karnawał po staropolsku



Karnawał wielkimi krokami zmierza ku końcowi, ale zanim przyjdzie kres na hulanki i swawole, warto poznać historię staropolskich zapustów i związanych z nimi zwyczajów. Jak się okazuje, nasi przodkowie nie zawsze byli wstrzemięźliwi. Sekrety zdradza Marcin Stańczuk – etnolog z Muzeum Wsi Radomskiej

Zapusty to staropolska nazwa karnawału. Jest to okres, który trwa od Nowego Roku lub od święta Trzech Króli do Wielkiego Postu. Najważniejszą częścią zapustów były ostatki inaczej nazywane mięsopustem od „pożegnania mięsa”, opowiadał Marcin Stańczuk. Zwano je również kusymi dniami albo kusakami – m.in. w Jedlni, gdzie kusakom po dziś dzień towarzyszy tradycja „ścięcia śmierci”.

W dawnych czasach podczas ostatków na terenie Ziemi Radomskiej można było spotkać maszkary zapustne. Byli to przebierańcy, którzy wówczas upodobniali się do Cyganów, Żydów, żebraków, zwierząt, ale również mieszczan parających się różnymi zawodami. Ideą przebieranek była prezentacja ludzi i postaci pochodzących spoza warstwy chłopskiej, tłumaczył Marcin Stańczuk. Maszkary zapustne symbolizowały duchu przodków – bardzo ważne istoty wpływające na urodzaj flory i fauny.

Przebierańcy tańczyli w domach i odwiedzali inne gospodarstwa. Bawiono się również w karczmach – tam zbierali się mężczyźni i kobiety, którzy także nie stronili od alkoholu. Hulanki trwały do białego rana, a zapustom towarzyszyły zwyczaje związane ze stanem matrymonialnym i płodnością. Panienkom i kawalerom przypinano pniaki, które trzeba było zaciągnąć do gospody. W domach lano na pnie wodę dopóki, dopóty gospodarz nie odkupił się sutym poczęstunkiem.

W majątkach ziemskich również obchodzono karnawał, ale mniej hucznie. W czasie zapustów organizowano polowania oraz bale, na których gromadziły się różne rody z okolicy. W nich również głównie brały udział rodziny mające dzieci na wydaniu, opisywał Marcin Stańczuk.

Kulminacyjnym punktem zapustów były trzy ostanie dni zwane kusymi, diabelskimi lub mięsopustnymi, w tym najważniejszy dzień, czyli „kusy wtorek”. Był to czas tuż przed Wielkim Postem, więc nasi przodkowie bawili się do upadłego w domach i karczmach, by wykorzystać ostanie chwile dozwolonych hulanek. Co się wówczas działo? Jak na diabelskie dni przystało – czort jeden wie.

Więcej informacji na temat zapustów i „ścięcia śmierci” w Jedlińsku znajdziesz tutaj

Komentarze