Archiwum autora: Kasia

Welocypedy, bicykle i retrocykliści, czyli rowerowa lekcja historii Radomia

W najbliższą niedzielę w Starym Ogrodzie odbędzie się Festyn Retro Rowerowy 1887-2017. Impreza, zorganizowana w ramach Mobilnego Muzeum Rowerów, ma upamiętnić 130 rocznicę powstania pierwszego cyklodromu oraz pierwszego wyścigu cyklistów w Radomiu. Organizatorzy chcą w ten sposób przybliżyć mieszkańcom rowerową historię miasta.

Impreza rozpocznie się w samo południe przy Placu Corazziego, skąd jej uczestnicy na swoich retro rowerach paradnie przejadą do Starego Ogrodu (park przy ul. Mireckiego). Do największych atrakcji pikniku należeć będą wyścigi torowe: unikalny na skalę kraju wyścig bicykli, wyścigi kolarzy z lat 30-tych w strojach z epoki, wyścigi klasyków z lat 70-tych i 80-tych oraz wyścigi składaków. Atrakcjom mobilnym towarzyszyć będzie stacjonarna wystawa zabytkowych rowerów. Nie zabraknie również dodatkowych rozrywek: zabaw i konkursów dla dzieci, występów muzycznych oraz innych rowerowych aktywności. Będzie można między innymi spróbować swoich sił w jeździe na bicyklu czy zrobić sobie zdjęcie w retro anturażu. Muzyczną gwiazdą imprezy ma być zespół Lustro, którego koncert rozpocznie się o godz. 18:00.

Zapraszamy do wysłuchania rozmowy z naszym gościem Łukaszem Wykrotą, członkiem Radomskiego Towarzystwa Retrocyklistów „Sprężyści” i pomysłodawcą Mobilnego Muzeum Rowerów.

https://radioradom.pl/wp-content/uploads/2017/06/RetroRoweryEmisja.mp3?_=1

 

 

Źródło zdjęć: https://www.facebook.com/sprezysci/ 

Moc Rowerów w Noc Muzeów

20 maja podczas radomskiej Nocy Muzeów po raz pierwszy w swojej stacjonarnej odsłonie zaprezentuje się Mobilne Muzeum Rowerów.

Radomskie Towarzystwo Retrocyklistów „Sprężyści” wspólnie z Domem Kultury Idalin zaprasza w najbliższą sobotę na Plac Konstytucji 3 Maja w godzinach od 18:00 do 23:00. Tam, pod numerem 3, gdzie mieścił się kiedyś Hotel Europa, odbędzie się pierwsza stacjonarna wystawa Muzeum Rowerów Zabytkowych. Organizatorzy zaprezentują kilkadziesiąt zabytkowych jednośladów oraz wiele historycznych pamiątek dokumentujących rowerową historię Radomia.

Ekspozycja będzie zlokalizowana w podwórku w oficynie dawnego Hotelu Europa. Ma to być docelowe miejsce stacjonarnego muzeum, którego oficjalne otwarcie planowane jest na koniec roku. Odwiedzający wystawę mogą liczyć na szereg dodatkowych atrakcji, w tym: konkursy i zabawy dla dzieci, retro pokój kibica z wyścigiem pokoju na kineskopowym telewizorze oraz zdjęcie z bicyklem. Będzie można także spróbować swoich sił w jeździe na zabytkowym rowerze.

Gościem Radia Radom jest Łukasz Wykrota z Radomskiego Towarzystwa Retrocyklistów „Sprężyści”:

https://radioradom.pl/wp-content/uploads/2017/05/Rowery-Noc-Muzeow-Finalzm.mp3?_=2

Mobilne Muzeum Rowerów zaczyna pedałować po Radomiu

W najbliższą niedzielę w Radomiu swoją działalność rozpoczyna Mobilne Muzeum Rowerów – jeden z projektów realizowanych w ramach budżetu obywatelskiego 2017. Inauguracją muzeum jest „Wiosenny Zlot Rowerów Zabytkowych”, który odbędzie się na placu przed Urzędem Miejskim w godzinach od 13:00 do 17:00.

Mobilne Muzeum Rowerów to unikalny na skalę kraju pomysł, który ma promować rodzimą historię rowerową poprzez organizację cyklu imprez plenerowych z udziałem rowerów zabytkowych oraz jeżdżących nimi pasjonatów – retro cyklistów. Projekt, rozpisany na rok, ma się zakończyć otworzeniem w Radomiu pierwszego w kraju stacjonarnego muzeum polskich rowerów. Słowo „polskich” ma tu kluczowe znaczenie, bo choć podobne muzea istnieją, to żadne z nich nie skupia się na eksponatach krajowej produkcji.


Autorem pomysłu jest Łukasz Wykrota, prezes Fundacji Wspierania Kultury, Sztuki i Sportu „Sprężyści”. Fundacja działa od 2013 roku i jest już dość dobrze znana Radomianom. Jej członkowie na swoich zabytkowych rowerach, zwykle w okolicznościowych retro strojach, są częstymi gośćmi imprez plenerowych. „Sprężyści” będą realizować projekt mobilnego muzeum wspólnie z Domem Kultury Idalin.

Rowerowe korzenie Radomia

Rowerowa historia Radomia liczy sobie ponad 130 lat. Pierwszy cyklista pojawił się w naszym mieście już w 1885 roku. Co prawda był tu tylko przejazdem, na trasie z Warszawy do Częstochowy. Jednak to wystarczyło, aby niejaki Konstanty Sokołowski, który go zobaczył, zachwycił się innowacyjnym (na owe czasy) środkiem transportu i postanowił go rozpropagować w rodzinnym mieście. Wiosną następnego roku zakupił pierwsze rowery, a pod koniec 1886 roku założył w Radomiu oddział Warszawskiego Towarzystwa Cyklistów. I tak to się zaczęło.

W tym roku przypada 130 rocznica powstania w Radomiu pierwszego cyklodromu. Tych, którym cyklodrom kojarzy się z torem kolarskim, pewnie zdziwi fakt, że początkowo pełnił on dużo bardziej podstawową funkcję. Po prostu uczono się tam jazdy na rowerze. Jak nietrudno się domyślić, nauka była odpłatna. Dziś może nas to dziwić, ale kiedy uświadomimy sobie, że pod koniec XIX w. rower był czymś absolutnie nowym i ekscytującym, możemy sobie tylko wyobrazić, jak szybko sami wyciągalibyśmy portfele, żeby zakosztować magii dwóch kółek. Cyklodrom, o którym tutaj mowa, usytuowany był przy rogatce lubelskiej czyli w okolicach obecnego Klubu Łaźnia.

Jak tylko nauczyliśmy się jeździć na rowerach, to zaraz chcieliśmy się na nich ścigać. Dlatego Radom ma też chlubne tradycje w kolarstwie. Znanych jest na przykład pięciu braci Barańskich, kompletnych rowerowych maniaków, z których dwóch pod koniec XIX w. zostało kolarskimi mistrzami Królestwa Polskiego. Również do tych tradycji chce nawiązywać Mobilne Muzeum Rowerów, którego założyciele jako jedyni w Polsce organizują wyścigi przedwojennych rowerów oraz wyścigi bicykli. Najbliższy wyścig bicykli będzie można obejrzeć w Radomiu już niebawem, bo w czerwcu.

Rower dla wojska, rower dla księdza

W 20-leciu międzywojennym radomska Fabryka Broni „Łucznik” była największym producentem rowerów w Polsce. Oferta handlowa firmy była niezwykle szeroka i zróżnicowana, a portfolio produktów liczyło ponad 20 typów jednośladów. Znajdowały się w nim rowery: rekreacyjne, sportowe, turystyczne, damskie, młodzieżowe i wyścigowe. Źródła podają, że firma miała również w ofercie rowery dla wojska (z uchwytem na karabin!) oraz rowery dla… księży. Ciekawe, czym taki „klerykalny” rower różnił się od innych.

Dziś przedwojenne rowery Łucznika to cenne eksponaty, które chcą prezentować Radomianom twórcy Mobilnego Muzeum Rowerów. Co ciekawe, większość z nich, mimo podeszłego wieku, wciąż jest w ruchu i bierze czynny udział w wyścigach. Mowa oczywiście o rowerach oraz o pasjonatach, którzy ich dosiadają. Chociaż ci ostatni to głównie ludzie młodzi.

Kochamy retro (i) rowery

Mobilne Muzeum Rowerów doskonale wpisuje się w najświeższe trendy. Z jednej strony od kilka lat panuje moda na retro, z drugiej coraz dynamiczniej rozwija się subkultura rowerowa. Projekt „Sprężystych” łączy w tym względzie historię ze współczesnością. Jak mówi prezes fundacji Łukasz Wykrota, cieszy fakt, że Radomianie chętnie angażują się w tego typu historyczno-rekreacyjne inicjatywy. – Pomysł Mobilnego Muzeum Rowerów chwycił przede wszystkim dlatego, że to my postanowiliśmy wyjść z eksponatami do ludzi, a nie czekać na nich w czterech ścianach. Co więcej, można te eksponaty oglądać w ich naturalnym środowisku, czyli na ulicach miasta, a nawet się nimi przejechać – dodaje Wykrota.

Odkrywajmy razem rowerową historię Radomia

Mobilne Muzeum Rowerów jest wyjątkowe nie tylko dlatego, że pomysł okazał się oryginalny na tle projektów muzealnych. Jego organizatorzy chcą zaangażować lokalną społeczność do wspólnego odkrywania rowerowej historii Radomia. – Jestem przekonany, że w radomskich piwnicach i na strychach kryje się jeszcze całe mnóstwo ciekawych eksponatów – mówi Łukasz Wykrota. – Chcielibyśmy nadać im drugie życie jako świadkom historii miasta. Członkowie fundacji „Sprężyści” zachęcają wszystkich posiadaczy pamiątek rowerowych, zarówno tych przed- jak i powojennych, aby skontaktowali się z muzeum. Chodzi o archiwalne fotografie, dyplomy za udział w wyścigach, dokumenty, pamiętniki, elementy strojów oraz oczywiście o same rowery i akcesoria.

Jeżeli ktoś ma ochotę przyłączyć się do „Sprężystych” albo podzielić rowerowymi skarbami z lamusa, może skontaktować się z retro cyklistami na Facebooku: https://web.facebook.com/sprezysci/

* Zdjęcia w artykule pochodzą ze strony „Sprężystych” na Facebooku: https://web.facebook.com/sprezysci/

KSIĄŻKA NA WEEKEND: Marika Marta Kosakowska „Antydepresanty”

Po trosze esej, po trosze poezja, do tego oryginalne ilustracje i multimedialne niespodzianki. Warto przyjmować w małych dawkach na poprawę samopoczucia i doładowanie życiowej energii.

Świat celebrytów jest, delikatnie mówiąc, trochę odrealniony. Śledząc rubryki towarzyskie w necie, prasie i TV można odnieść wrażenie, że polskie gwiazdy nie mają innych wyzwań niż dobrze wyglądać na ściance sponsorskiej, pokazać się w klubie fitness na Instagramie i wystąpić w reklamie pewnego operatora komórkowego. Tym bardziej cieszy fakt, że są wśród nich również takie, które potrafią otwarcie zakwestionować „cały ten zgiełk” i pójść własną, spokojniejszą drogą. Do grona tego należy Marika. Jeżeli jakimś cudem ominęła was jej niedawna przemiana, to macie trochę do nadrobienia.

W minionym roku Marika obcięła dredy, zrzuciła kolorowe rasta ciuchy, wróciła do prawdziwego nazwiska (Marta Kosakowska) i nagrała świetną płytę, w zupełnie innej stylistyce niż ta, z której była znana szerszej publiczności. Jak sama mówi, „powstał album elektroniczny w warstwie muzycznej i poetycki w warstwie tekstowej”. Ale nie o płycie ma tu być mowa, choć gorąco zachęcam wszystkich, którzy jeszcze nie znają, do posłuchania (nawet jeżeli nie lubiliście „starej” Mariki, to ta nowa może wam się spodobać). W tym tygodniu chcę wam bowiem polecić pisarski debiut Marty Kosakowskiej o intrygującym tytule „Antydepresanty”.

Jeżeli macie słuszny dystans do książek pisanych przez celebrytów, to zapewniam, że tą pozycją nie będziecie rozczarowani. Będąca absolwentką filologii polskiej Marika ma styl, lekkość pióra i poczucie humoru. Ale przede wszystkim ma coś do powiedzenia. Książka składa się z krótkich esejów na rozmaite tematy, w których artystka dzieli się po części swoim prywatnym życiem, a po części przemyśleniami na temat siebie, ludzi i świata. Nie martwcie się, nie jest to ani napuszone ani wydumane. Zupełnie naturalnie i dowcipnie, ale też w bardzo osobisty sposób Marika daje świadectwo swojej dojrzałości, zarówno jako artystka jak i człowiek.

Rozdziały prozatorskie poprzetykane są tekstami wybranych piosenek Mariki, z nowej płyty i nie tylko, oraz oryginalnymi artystycznymi ilustracjami Sylwii Wilk. To wyjątkowe połączenie prozy, poezji i grafiki czyni tę pozycję przyjemną i lekkostrawną w lekturze. „Antydepresanty” można przyjmować małymi dawkami na powrót radości życia. Autorka zaraża swoim optymizmem i życiową energią, a wątki biograficzne to dowód na to, że można spełniać marzenia, można zaczynać wszystko od nowa i można osiągnąć sukces na własnych warunkach.

Dodatkowym bonusem dla czytelnika jest fakt, że książka ma swoje dalsze życie w sieci. Na kilku stronach umieszczono obrazki, które po zeskanowaniu telefonem komórkowym przenoszą do materiałów wideo, na których autorka osobiście czyta wybrane fragmenty, uzupełniając je (jak to na osobę z natury rozmowną przystało) spontanicznymi dygresjami. Jest więc co poczytać, posłuchać i pooglądać. Polecam na weekend zamiast telewizora.

Marika Marta Kosakowska „Antydepresanty”
Wydawnictwo Edipresse Polska SA
Warszawa 2016

KSIĄŻKA NA WEEKEND: Sebastian Fitzek „Odprysk”

Nie zaglądajcie na ostatnie strony! „Odprysk” Sebastiana Fitzka do końca trzyma w napięciu.

„Powiedzcie szczerze. Czy wzięlibyście pigułkę, która pozwoliłaby zapomnieć o odrzuconej lub niespełnionej miłości, gdyby taka była?” Oto pytanie, które zadaje swoim czytelnikom Sebastian Fitzek w posłowiu do thrillera „Odprysk”. Ale, broń Boże, nie zaglądajcie na ostatnie strony! Książka należy do tych nielicznych, w których do samego końca czytelnik nie domyśla się, o co chodzi. Nie warto psuć sobie przyjemności kompletnego zaskoczenia, nawet jeśli należycie do tych najbardziej niecierpliwych czytaczy, lubiących w trakcie lektury podejrzeć sobie zakończenie.

Z „Odpryskiem” na pewno nie będziecie się nudzić. Wartka narracja, pełna zwrotów akcji, z każdym kolejnym rozdziałem każe się zastanawiać, co jeszcze dziwniejszego może wydarzyć się w szalonym świecie głównego bohatera. Czy rzeczywiście jest on przedmiotem kontrowersyjnego naukowego eksperymentu „uczenia się zapominania”, czy ofiarą wielkiej mistyfikacji, a może tylko szalonym człowiekiem, nie potrafiącym odróżnić rzeczywistości od swoich zdeformowanych przebytą traumą wyobrażeń?

Największym atutem tej niezbyt obszernej, napisanej prostym językiem powieści jest świetnie skonstruowana intryga. Nie bez powodu „Odprysk” w 2015 roku został uplasowany przez „The Sunday Times” na 7. miejscu rankingu 25 najwybitniejszych thrillerów pięciolecia na świecie. Nie będziecie się tu zachwycać językiem czy stylem, błyskotliwymi dialogami czy też głębokimi myślami, które warto zapisać. Ale na pewno po każdym włożeniu zakładki, zapragniecie w najbliższej wolnej chwili dowiedzieć się, co dalej. Dlatego właśnie jest do doskonała książkowa propozycja na weekendowy relaks. Czyta się ją szybko, łatwo i… Przyjemnie…? Tutaj mam pewien dylemat, bo sama lektura jest bez wątpienia przyjemna, ale „Odprysk” Sebastiana Fitzka skłania również do refleksji.

Autor zadaje ważne egzystencjalne pytania. Co jest bliższe naturze człowieka, pamiętanie czy zapominanie? Czy na pewno cel uświęca środki? Czy w obliczu ważnych życiowych wyborów mniejsze zło może w konsekwencji spowodować dobro? Na pytania te Fitzek w pewnym stopniu odpowiada w finale, ale na szczęście robi to bez zapędów moralizatorskich. Dzięki temu powieść wciąż pozostaje dobrą rozrywką, a czytelnik, jeśli chce może już na własną rękę drążyć temat będący kanwą fabuły, do czego zresztą w posłowiu zachęca autor.

Jak sam twierdzi, inspiracją do napisania powieści był dla niego pewien przykry hotelowy incydent, który najchętniej wymazałby z pamięci. Nie będę zdradzać, jaki, bo dla czytelnika jest to po prostu trochę absurdalna, ale bardzo zabawna historia. Dla autora po latach pewnie też, bo opowiada go już jako anegdotę. Tak właśnie mózg radzi sobie z tym, co dla nas traumatyczne. Łagodzi wspomnienia, stopniowo odzierając je z pierwotnych emocji. Jednak w dzisiejszych czasach żyjący w zawrotnym tempie człowiek nie lubi na nic zbyt długo czekać. Lepiej byłoby szybko zapomnieć i dalej cieszyć się życiem. Przepracowywanie traum może więc niedługo okazać się passe.

Pewnie niektórych to zdziwi (mnie zdziwiło), ale eksperyment, na którym oparta jest powieść Fitzka, nie jest wyłącznie produktem wyobraźni autora. Badania nad kasowaniem pamięci długotrwałej mają miejsce w realnym świecie. Co więcej pracuje się nad tym, aby można to było robić selektywnie, czyli na przykład usunąć ze świadomości wyłącznie złe wspomnienia. Wyobraźnia natychmiast podpowiada nam, jak kręte mogą być ścieżki tej dziedziny nauki i do czego mogą doprowadzić. Ale to już temat dla dociekliwych, którzy przeczytają nie tylko powieść, ale i posłowie Sebastiana Fitzka, a potem posurfują we wskazanym przez niego kierunku (autor podaje strony WWW i artykuły, gdzie można dowiedzieć się więcej).

A tymczasem zróbcie sobie dobrą kawę, wyłączcie telefon i telewizor, usiądźcie wygodnie w fotelu i zacznijcie czytać. Tylko przypadkiem nie zaglądajcie na ostatnie strony…

Sebastian Fitzek „Odprysk”
Przekład Barbara Tarnas
Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
Warszawa 2016